Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/43

Ta strona została przepisana.

— Pociąg do Cecchina odchodzi o wpół do piątej.
— To doskonale — podjęła Hipolita. — Teraz w pół do trzeciej. Otóż oświadczam, że począwszy od tej chwili, biorę na siebie kierownictwo podróży. Ty pozwolisz sobą kierować. Dalej, mój Jerzy, weź mnie pod rękę i uważaj pilnie, abyś się nie zgubił.
Mówiła do niego jak do małego dziecka, żartując. Obojgu im było wesoło.
— Gdzie jest Segni? Gdzie jest Paliano?
Nie widać było dokoła ani śladu wioski. Nizkie wzgórza rozciągały pod sklepieniem szarego nieba zieleń swą niewyraźną. W pobliżu drogi jedno jedyne drzewko, wątłe i pogięte, kołysało się w wilgotnem powietrzu.
Ponieważ deszcz kropił, dwoje zbłąkanych po szukało przytułku na dworcu, w małej salce, w której był kominek, niestety, bez ognia. Na ścianie wisiała stara mapa w strzępach, pokreślona czarnemi liniami; na drugiej wisiał karton kwadratowy z reklamą jakiegoś eliksiru. Naprzeciw tego kominka, który nie pamiętał już ognia, kanapa pokryta ceratą, tysiącami ran wyziewała kłaczaną swą duszę.
— Patrz! — zawołała Hipolita, która czytała Baedeckera. — W Segni jest hotel, hotel Gaetanino!
Ta nazwa pobudziła ich do śmiechu.