Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/433

Ta strona została przepisana.

bycie do Malamocco, zarzucenie kotwicy na wybrzeżu, ozłoconem promieniami wrześniowego słońca... Gdzie był teraz dawny jego towarzysz podróży, Adolf Astorgi? Gdzie był „Don Juan“? — Poprzedniego tygodnia otrzymał o nim wiadomości z Chios, listem, który zdał się przesiąkłym jeszcze wyziewem żywicy, a który oznajmiał mu wysyłkę całej masy konfitur wschodnich.
Adolf Astorgi, była to dusza prawdziwie bratnia, jedyny, z którym mógł żyć przez czas niejaki w zupełnie ścisłym związku, nie doznając przymusu, przykrości i wstrętu, jakie mu sprawiała zawsze niemal dłuższa zażyłość z innymi przyjaciółmi. Jakie to nieszczęście, że on teraz tak daleko!... I czasami wyobrażał go sobie jako niespodziewanego oswobodziciela, który się zjawia nagle z swym żaglem na wodach San-Vito, proponując mu ucieczkę.
W nieuleczalnej swej słabości, w tym zaniku zupełnym woli czynnej, z upodobaniem oddawał się czasami tego rodzaju marzeniom; przyzywał całą duszą człowieka silnego i nakazującego, który przyszedłby wstrząsnąć nim gwałtownie i który, zrywając jednem stanowczem i nagłem szarpnięciem, wszystkie więzy, na zawsze, wróciłby go życiu, pociągnął z sobą gdzieś daleko, osadził w jakichś regionach zapomnianych, gdzieby nie był znanym nikomu, gdzieby sam wzajem nie znał nikogo i gdzie mógłby, bądź rozpocząć