Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/440

Ta strona została przepisana.

podobne do fal niewyraźnej jakiejś melodyi; żywioły myśli, wzięte w spadku od tego objawiciela, zdały się przybierać na siebie niepochwytne kształty rytmu; obraz idealny zmarłego zdał się przetwarzać w melodyę, utracał widzialne swe kontury, wcielał się w jedność głęboką istoty, w tę jedność, którą samotny muzyk przy świetle swego natchnienia odkrył pod różnolitością zjawisk.
„Bez wszelkiego wątpienia — myślał — muzyka to właśnie odsłoniła przed nim tajemnice śmierci ona to ukazała mu po zagranicami życia, ciemne państwo cudów. Harmonia, ten żywioł wyższy nad czas i przestrzeń, ukazała mu jako szczęście, możność wyswobodzenia się od więzów przestrzeni i czasu, oderwania się od woli indywidualnej, która go zamykała w więzieniu jednej osobistości tylko, jednego określonego miejsca, która go przykuwała i podporządkowywała materyi zwierzęcej. Ponieważ czuł on po tysiące razy w samym sobie, w chwilach natchnienia, budzącą się wolę wszechświata; ponieważ zakosztował nadludzkiej radości, poznając jedność najwyższą, będącą na dnie wszystkich rzeczy, sądził, że śmierć będzie dlań sposobem przedłużenia się w nieskończoności, że się rozproszy i zatonie w harmonii nieskończonej Wszechrzeczy i uczestniczyć będzie w nieśmiertelnej rozkoszy „stawania się“. Dla czegóżbym i ja także nie miał mieć tej samej mistrzyni w tychże samych tajemnicach?“