Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/446

Ta strona została przepisana.

W naiwności swego egoizmu, zdała się nie mieć najmniejszej świadomości złego, które wyrządza, dzieła zniszczenia, jakie prowadzi bez wytchnienia i litości. Przyzwyczajona do dziwactw swego kochanka — do jego melancholii, do napadów kontemplacyjności stałej a niemej, do jego nagłych niepokojów, porywów zapału ponurych, niemal szalonych, do jego słów gorzkich i zagadkowych — nie pojmowała całej poważnej strony sytuacyi obecnej, którą pogarszała jeszcze z każdą godziną. Wyłączana zwolna z wszelkiego udziału w życiu wewnętrznem Jerzego, naprzód przez instynkt wrodzony, następnie z zamiarem, dokładała wszelkich starań, aby umocnić władzę swą nad jego zmysłami. Nowy ich sposób życia, wśród wolnego powietrza, na tej wsi, nad brzegiem morza, sprzyjał rozwinięciu się w niej zwierzęcości, budził w jej naturze siłę już istniejącą pierwotnie i potrzebę ćwiczenia tej siły aż do nadmiaru. Bezczynność kompletna, brak wszelkich trosk powszednich, ciągła obecność ukochanego, wspólność łoża, lekkość i swoboda ubioru letniego, kąpiele codzienne, wszystkie nowe nawyknienia — składały się na wyrafinowanie w niej, wzmożenie fortelów rozkoszy, nastręczając bezustanną sposobność ich powtarzania. I zdawało się rzeczywiście, że to straszliwy odwet za chłód pierwszych czasów miłości, za niedoświadczenie pierwszych miesięcy i że ona z kolei niosła zepsucie temu, który ją popsuł.