Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/451

Ta strona została przepisana.

Hipolita była bardzo nieśmiałą w wodzie. Nie odważała się nigdy posuwać swych prób pływania dalej na głębinę, pozostawała zawsze na płytkich brzegach. Przejmowała ją nagła trwoga, ilekroć powracając do prostopadłej pozycyi, nie poczuła natychmiast stałego grunta pod nogami. Jerzy podniecał ją, by się odważyła bodaj raz, z jego pomocą dopłynąć do skały, sterczącej w odosobnieniu w pobliżu brzegu, o dwadzieścia sążni od bezpiecznego obrębu. By tam dopłynąć, nadzwyczaj małego trzeba było wysiłku.
— Zdobądź się na odwagę! — powtarzał, by ją przekonać. — Nie nauczysz się inaczej nigdy, jeśli się raz nie odważysz. Ja przecież będę przy tobie.
Tak zwolna otaczał ją swą myślą zabójczą, i zawsze doznawał długiego wewnętrznego dreszczu, ilekroć jakieś zdarzenie w kąpieli pozwoliło mu stwierdzić niezmierną łatwość, z jaką mógłby myśl swą w czyn wprowadzić. Brak mu było tylko potrzebnej energii, ograniczał się do oczekiwania na wypadek, kiedy jej proponował tę próbę. W obecnym stanie słabości, sam narażał się na niebezpieczeństwo, jeśli Hipolita, zdjęta strachem, zechce uczepić się go gwałtownie. Ale takie prawdopodobieństwo nawet nie mogło odstręczyć go od tej próby; przeciwnie, popychało go nawet z większą jeszcze stanowczością.
— Odwagi tylko! Jak widzisz; skała jest tak blizko, że wyciągnąwszy rękę, samabyś ją do-