Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/464

Ta strona została przepisana.

Mówiła dalej krzykliwym głosem, od czasu do czasu z świstem połykając nadmierną ślinę.
— A matka? Kiedyż przyjdzie matka?
Na to wspomnienie, wszystkie kobiety zgromadzone poczęły wydawać okrzyki współczucia.
— Matka! Przyjdzie ona, przyjdzie matka!
I obracały się wszystkie, bo im się wydawało, że już ją widzą na płonącem wybrzeżu, w oddali. Niektóre nawet udzielały pewnych objaśnień co do niej. Nazywała się Riccangela; była wdową z siedmiorgiem dzieci. Umieściła tego u dzierżawców, do paszenia owiec, aby sobie na kawałek chleba zarobił.
Jedna z nieb mówiła, patrząc na trupa:
— Jego matka miała tyle kłopotu, żeby go wychować.
Druga mówiła:
— Żeby wyżywić dzieci, żebrała nawet biedaczka.
Trzecia opowiadała, że przed kilku miesiącami, nieszczęśliwy malec o mało już się nie utopił także w kałuży na podwórzu: w trzech calach wody!
Wszystkie powtórzyły:
— Takie już było jego przeznaczenie. Musiał widać tak umrzeć.
I oczekiwanie czyniło je niespokojnemi.
— Matka! O, przyjdzie już ona, przyjdzie!
Jerzy, czując jak mu się serce ściska, zawołał: