jak to bywało często poprzednio; mogli teraz czuwać choćby do świtu; mogli nie jeść po dniach całych, ani wiedząc o głodzie, jak gdyby życie ich fizyczne stało się subtelniejszem, czystszem, jak gdyby materya w nich uduchowiła się, wyrzekła wszelkich potrzeb pospolitych.
Zdawało się im, że miłość ich wzrosła w fantastyczne rozmiary, że przekroczyła wszelkie granice, że wzajemne bicie serc dochodzi do cudownej prawdziwie potęgi. Czasami wydawało im się, że odnajdują tę chwilę najwyższego zapomnienia, tę chwilę jedyną, która przyszła na nich w pierwszym zmroku; czasami zdawało im się, że odnajdują owo nieokreślone, niejasne wrażenie, jak gdyby ich istoty rozpraszały się w przestrzeni z lekkością oparów wieczornych. Czasami wydawało się obojgu, że miejsce, w którem żyją teraz i oddychają, niesłychanie jest dalekiem od całego znanego świata, gdzieś leży po za nim, odległe bardzo, bardzo odosobnione, niedostępne zgoła.
Jedna własność tajemnicza zbliżała ich do siebie, łączyła, stapiała w jedno, czyniła wzajem podobnemi do siebie ciałem i umysłem, tworzyła z nich jedną wyłącznie tylko istotę. Jedna własność tajemnicza rozdzielała ich, rozłączała, odtrącała od siebie wzajem, w odosobnienie, kopała między nimi przepaść, w głębię ich istot rzucała zarody żądzy rozpacznej i śmiertelnej.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/482
Ta strona została przepisana.