Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/483

Ta strona została przepisana.

W tych warunkach, oboje doznawali rozkoszy i cierpienia. Wracali do pierwszych uniesień miłości i schodzili aż do niezmiernego i bezpożytecznego wysiłku posiadania siebie; i znowu wdzierali się w górę aż do pierwiastku wielkich złudzeń, oddychali cieniem mistycznym, w którym po raz pierwszy ich dusze zamieniły z sobą jednakie nieme słowa; i znów popadali w męczarnię zawiedzionego oczekiwania, wkraczali w atmosferę mgieł gęstych, nieprzebitych dla oka i dławiących, podobnych do wichru co niesie iskierki płonące i gorące popioły.
Każdy z tych muzyków-magów, których kochali, ich nadmiernie podnieconą wrażliwość oprzędał tkanką odmiennego czaru. „Kartka“ Roberta Schumana, wywoływała widmo jakiejś bardzo dawnej miłości, która sama rozciągnęła nad sobą, niby sztuczne nieba sklepienie, wątek swych wspomnień najpiękniejszych i która z słodkiem a smutnem zdziwieniem patrzy, jak one bledną zwolna, bledną coraz bardziej. „Impromptu“ Chopina mówiło senne: „Słyszę, nocą, kiedy zasypiasz na mojem sercu, słyszę w nocnej ciszy kroplę, co spada, powoli spada, spada ciągle, tak blisko a tak przecież daleko! Słyszę nocą tę kroplę, co spada z mego serca; to krew, co kropla po kropli ścieka z mego serca, kiedy ty śpisz a ja czuję się sam wśród obszaru świata“. Wysokie firanki purpurowe, ciemne jak namiętność bezlitosna, u łożą głębokiego jak grobowiec,