Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/487

Ta strona została przepisana.

Izolda, nieporuszona na swem wezgłowiu, pogrążona była, zda się, w marzeniu, nad ciemnym, przyszłym swym losem.
Tak rozpoczynał się dramat. Powiew tragiczny, który już wstrząsał preludyem, pojawiał się i przechodził wciąż w orkiestrze. Najniespodziewaniej destrukcyjna potęga pojawia się w kobiecie-czarodziejce, skierowana przeciw mężczyźnie, którego wybrała, którego przeznaczyła na śmierć pewną. Gniew jej wybuchnął z całą energią ślepych żywiołów; przyzywa wszystkie potęgi najstraszliwsze ziemi i nieba na pomoc, by zgubić człowieka, którego posiąść nie mogła. „Zbudź się na me wezwanie, potęgo niepokonana; podnieś się z serca, w którem się ukryłaś! O wichry zmienne, bądźcie posłuszne mej woli! Wstrząśnijcie morzem drzemiącem, co spoczywa w letargu, wskrzeście w głębinach jego nieubłaganą żarłoczność, ukażcie im zdobycz, którą im ofiaruję! Rozbijcie okręt, zatopcie jego szczątki! Wszystko, co tu dyszy i tętni życiem, o wichry, ja wam ddaję w nagrodę“. Na ostrzeżenie wedety odpowiada przeczucie Branganii: „Biadał Jakież przewiduję zniszczenie, Izoldo!“ I kobieta łagodna, przywiązana, stara się uśmierzyć ten szał zajadły. „O, wyspowiadaj mi się z twego smutku, Izoldo! Powierz mi twą tajemnicę!“ A Izolda: „Serce moje ustaje. Otwórz, otwórz firanki, jak szeroko!“