Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/488

Ta strona została przepisana.

Trystan ukazuje się, stojący, nieruchomy, ze skrzyżowanemi na piersi rękoma, ze wzrokiem utkwionym w dal morza. Z wysokości masztu wedeta powtarza pieśń swą, płynącą na fali orkiestry: „Biada, ach, biada!“ A kiedy oczy Izoldy, gorejące ciemnym płomieniem, podziwiają bohatera, fatalny motyw płynie od przystani mistycznej: wielkie i straszliwe godło miłości i śmierci, w którem zamknięta jest cała treść fikcyi tragicznej. I własnemi usty Izolda wygłasza wyrok: „Wy brany przezemnie, przezemnie zgubiony.“
Namiętność wywołuje w niej wolę mężobójczą, budzi w głębi jej istoty instynkt wrogi istności, potrzebę rozwiązłości, unicestwiania. Rozjątrzona, szuka w sobie i dokoła siebie potęgi piorunującej, która zabijałaby i niweczyła, nie pozostawiając śladów. Nienawiść jej staje się dzikszą jeszcze na widok bohatera spokojnego i niewzruszonego, który odczuł, że groźba gromadzi się nad jego głową i pojmował dobrze całą daremność oporu. Usta jej pełne są gorzkiego sarkazmu. „Co sądzisz o tym niewolniku?“ — pyta Branganii z uśmiechem niespokojnym. Z bohatera robi niewolnika; ogłasza się sama władczynią. „Powiedz mu, że nakazuję memu wasalowi, by lękał się swojej pani — mnie, Izoldy“. Taką przestrogę posyła mu przed walką ostatnią; takiem jest wyzwanie, które siła rzuca sile. Z ponurą uroczystością zbliża się bohater do progu namio-