tu, kiedy wybiła nieodwołalna godzina, kiedy napój napełnił czarę po brzegi, kiedy przeznaczenie zacieśniło krąg swój dokoła dwu tych istnień. Izolda, oparta o swe łoże, blada, jak gdyby straszna gorączka pochłonęła wszystką krew żył jej, czekała milcząca; milczący ukazuje się Trystan na progu; jedno i drugie — wyniośli w całej swej wysokości. Tylko orkiestra wyraża nieopisany dusz ich niepokój.
Począwszy od tej chwili rozpoczyna się orkan namiętności coraz to burzliwszy. Zda się, że przystań Mistyczna zapłonęła na nowo, jak istne ognisko, że z każdą chwilą wyżej strzela w górę dźwięków płomieniami.
„Umocnienie jedyne na wieczystą żałobę, zbawczy napoju zapomnienia, piję cię bez lęku!“ I Trystan zbliża czarę do ust swych. „Dla mnie musi być połowa! Piję ją za ciebie!“ — woła Izolda, wydzierając z rąk jego czarę. Czara złota upada, próżna. Mieliżby oboje pić śmierć? Mieliż umrzeć? Chwila agonii nadludzkiej. Napój śmierci był tylko trucizną miłości, która ich przenika nawskroś ogniem nie śmiertelnym. Zdumieni naprzód, nieporuszeni poglądają na siebie, szukając jedno w źrenicach drugiego oznak śmierci, na którą, jak sądzili, są skazani. Ale życiem jakiemś nowem, nieporównanie silniejszem nad to, którem żyli dotychczas, poczynają krążyć ich żyły, tętnić skronie; dłonie drgają, wzbierają serca niezmierną jego falą; — „Trystanie!“ — „Izoldo!“ — Wzywają się wzajem;
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/489
Ta strona została przepisana.