Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/493

Ta strona została przepisana.

a bezużytecznej. To nienawiść względem światła wrogiego, względem dnia zdradzieckiego, który zaostrza wszystkie cierpienia, który schlebia dumie a uciska uczucie. To hymn na cześć nocy przyjaznej, dobroczynnej ciemności, na cześć tajemnicy świętej, w której zdejmują zasłonę cudy wizyj wewnętrznych, gdzie porozumiewają się z sobą odległe głosy świata, gdzie idealne kwiatów korony, wykwitają na niezgiętych łodygach. „Odkąd słońce ukryło się w naszej piersi, gwiazdy szczęścia rozlewają śmiejące swe światło“.
A w orkiestrze mówiły wszystkie wymowy, śpiewały wszystkie radości, płakały wszystkie cierpienia, jakie tylko głos ludzki wydał kiedykolwiek.
Melodye tonęły w symfonicznych głębokościach, rozwijały się, urywały, wplatały znowu, zlewały z sobą, rozpryskiwały, znikały po to, by znów wypłynąć. Niepokój, coraz to większy, coraz to bardziej rozdzierający, przechodzi przez wszystkie instrumenty i wyraża bezustanne usiłowania daremne, by dosięgnąć to, co niedościgłe. W zapędzie gwałtownym chromatycznych kadencyj, był jakiś pościg szalony za dobrem, które wymykało się wciąż przed chwytającą go dłonią, chociaż zdawało się zupełnie blizkiem. W zmianie tonu, rytmu i miary, w następstwie synkop, było poszukiwanie bez wytchnienia, było bezgraniczne pragnienie, była długa męczarnia żądzy, wiecznie zawodzonej i niegasnącej nigdy. Jeden