motyw, symbol wiecznego pragnienia, wiecznie wzburzonego zawodzącem posiadaniem, powracał co chwila z wytrwałością okrutną; rozszerzał się, dominował po nad wszystkiem, to oświecając grzywy fal harmonijnych, to zaciemniając cieniem grobowym.
Przerażająca własność napoju działała na duszę i ciało dwojga kochanków, przeznaczonych już na śmierć. Nic nie mogło zagasić, ni złagodzić tego pełnego fatalności zapału; nic, prócz śmierci. Daremnie próbowali wszystkich pieszczot; daremnie zbierali wszystkie siły, by się połączyć uściskiem ostatnim, by posiąść się wzajem nakoniec całkowicie, by się zlać w jedną jedyną istność.
Westchnienia rozkoszy zamieniały się dla nich w łkanie męczarni. Jakaś przeszkoda nieprzełamana stawała między nimi, dzieliła ich, czyniła obcymi sobie i samotnymi. Ich materya cielesna, ich osobistość żyjąca była tą przeszkodą właśnie.
I tajona nienawiść rodziła się w głębi serca jednego i drugiego: potrzeba unicestwienia się wzajem; potrzeba zadania śmierci drugiemu i sobie. Pieszczota każda nawet dowodziła im całego niepodobieństwa przekroczenia granicy materyalnej zmysłów ich ludzkich. Usta napotykały usta i zatrzymywały się. „Cóż innego podległoby śmierci — mówił Trystan — jeśli nie to właśnie co nas rozdziela, co przeszkadza Trystanowi
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/494
Ta strona została przepisana.