Przez dni całe dwoje pustelników żyli tak w pośród wielkiej fikcyi, oddychali tą atmosferą palącą, nasycali się tem zapomnieniem śmiertelnem. Zdało im się, że się przetwarzają sami również, że sami dosięgają kręgów wyższego jakiegoś istnienia; zdawało im się, że dorównują osobistościom dramatu na wyżynach zawrotnych swego snu miłości. Alboż i oni, zda się, nie pili miłosnego napoju czary? Czyliż i ich tak samo nie dręczyła żądza bez granic? Czyliż i oni nie byli skuci z sobą węzłem nierozerwalnym i czyż nie doznawali częstokroć, jak tamci, pośród rozkoszy lęku konania, nie słyszeliż w grzmocie głuchym, wówczas, haseł śmierci? Jerzy, jak Trystan, kiedy posłyszał starożytną melodyę graną przez pasterza, znajdował w tej muzyce bezpośrednią rewelacyę, dziwny niepokój, w którym, zdawało mu się, że odkrywa nakoniec istotną treść swej duszy, tragiczną tajemnicę swego przeznaczenia. Nikt chyba w świecie bardziej nad niego nie mógł wniknąć w znaczenie symboliczne mistyczne miłosnego napoju i nikt w świecie
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/505
Ta strona została przepisana.
II.