— Powiem ci później. Tymczasem jednak zabierzmy się do obiadu. Tobie się nie chce jeść jeszcze?
Obiad był gotów. Jak zazwyczaj stół zastawiony był na świeżem powietrza, w logii. Zapalono wielką lampę.
— Patrzaj! — zawołała, kiedy służąca wniosła na stół dymiącą wazę. — To już jest dzieło samej Kandyi.
Wyraziła życzenie, by Kandia sporządziła jej kiedy prawdziwą chłopską zupę, według wzoru tej, którą jadają na wsi; mieszaninę smaczną, bogato zaprawioną imbirem, barwną i pachnącą. Próbowała jej kilkakrotnie, znęcona zapachem, w mieszkaniu staruszków i zasmakowała jej bardzo ta potrawa.
— Jakież to doskonałe! Spróbujesz?
Nalała sobie pełną łyżkę wazową, z gestem prawdziwie dziecinnego łakomstwa i przełknęła żywo pierwsze łyżki.
— Nigdy nic lepszego nie jadłam!
Przywołała Kandyę, aby jej wyrazić swój zachwyt.
— Kandyo! Kandyo!
Kobieta ukazała się w dole schodów ze śmiechem.
— Zupa smakuje ci, signora?
— Przewyborna jest!
— Niechaj się zamieni w najlepszą krew dla ciebie!
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/514
Ta strona została przepisana.