Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/516

Ta strona została przepisana.

— Jakże byłabym szczęśliwą, gdybym ją mogła zobaczyć! Wszakże podobną jest do ciebie, nieprawdaż? Krystyna to twoja ulubienica.
Zatrzymała się na kilka sekund. Potem podjęła znowu:
— Jakże byłabym szczęśliwą, gdybym mogła zobaczyć twoją matkę! Tak często myślałam o niej!
A po nowej chwili milczenia, głosem serdecznym dodała:
— Jak ona musi cię uwielbiać!...
Wzruszenie niespodziewane wezbrało w sercu Jerzego; w duszy ujrzał znów wizyę domu rodzicielskiego, który opuścił, zapomniał; i na chwilę znów wszystkie ubiegłe smutki owładnęły je go umysłem, wraz z wszystkiemi bolesnemi obrazami: twarz matki zmieniona, jej obrzmiałe i zaczerwienione od płaczu powieki; słodkie a rozdzierające wspomnienie Krystyny; dziecko chorobliwe, którego nadmiernie wielka głowa zwisała zawsze na piersi, z trudnością dech chwytające; twarz trupia biednej idyotki żarłocznej. A oczy zmęczone matki pytały go ponownie, jak wówczas w chwili rozstania: „Dla kogo mnie opuszczasz?“
I znowu dusza jego pobiegła ku dalekiemu domowi, gnąc się nagle jak drzewo pochylone przez wicher. I postanowienie tajemne — powzięte w ciemności pokoju, w uścisku ramion Hipo-