Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/517

Ta strona została przepisana.

lity — zamigotało pod wpływem wstrząśnięcia moralnego, niewyraźnej jakiejś przestrogi, kiedy w pamięci stanęły mu zamknięte szczelnie drzwi, po za któremi stało łoże Demetria, kiedy przed oczyma ukazała mu się grobowa kaplica w rogu cmentarza, w cieniu błękitnawym i uroczystym opiekuńczej góry.
Hipolita jednak mówiła wciąż, stawała się gadatliwą. Jak niejednokrotnie już i teraz znowu puściła nieprzezornie wodze domowym swym wspomnieniom. On zaś, jak już tylokrotnie, słuchał, obserwując z przykrością niektóre linie pospolite, w jakie składały się usta tej kobiety, w trakcie takiej gorącej i długiej rozmowy, obserwując, jak nieraz już, ten giest szczególniejszy, jej właściwy, ilekroć wpadła w zapał, ten giest tak pozbawiony wdzięku, że zdało się, iż nie od niej wyszedł chyba. Ona zaś mówiła:
— Moją znów matkę tyś widział kiedyś na ulicy. Pamiętasz? Co to za różnica między moją matką a ojcem! Ojciec mój zawsze był dobry, przywiązany i serdeczny dla nas, niezdolny bić nas lub łajać surowo. Matka jest gwałtowna, popędliwa, okrutna niemal. Ach, gdybym ci opowiedziała męczeństwo mojej siostry, biednej Adryanny! Buntowała się ona zawsze; a ten bunt jej oburzał w najwyższym stopniu naszą matkę, która ją bila do krwi. Ja umiałam ją zawsze rozbroić, przyznając się do winy i przepraszając. Mimo całej jednak swej surowości,