I duszę jego przejęła nostalgia wysp dalekich, wysp woniejących żywicą, z których w tej chwili może wszystkie rozkoszne wonie nocy biegły z wiatrem, wzdymającym wielki żagiel „Don Juana“.
W słowach Jerzego Hipolita odczuła żal.
— Więc wolałbyś być tam na pokładzie, z twoim przyjacielem, niż tu sam ze mną? — rzekła.
— Ni tutaj, ni tam. Gdzieś indziej! — powtórzył uśmiechnięty, tonem żartu.
I podniósł się nieco, podając do pocałunku usta kochance.
Ona ucałowała go długo, gorąco, ustami lepkiemi od słodyczy, które nie przełknęły jeszcze cukierka; ćmy krążyły wciąż nad ich głowami.
— Nie pijesz? — spytał po pocałunku, cokolwiek zmienionym głosem.
Wychyliła szybko czarkę.
— To ciepłe niemal — rzekła wypiwszy. — Przypominasz ty sobie ten szampan zamrożony u Danielego w Wenecyi? Oh, jak ja lubię, kiedy tak cieknie powoluteńku, wolno, w gęstych płateczkach!
Kiedy mówiła o rzeczach, które się jej podobały, lub o pieszczotach ulubionych przez nią, głos jej nabierał szczególnej jakiejś plastyczności; skandując sylaby, wargi jej układały się w zagięcia, które wyrażały zmysłowość głęboką. Otóż każde z tych słów i każde z tych nagięć
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/528
Ta strona została przepisana.