Pochwycił jedną z nich i swym nożem zrobił ruch, jak gdyby ją chciał przeciąć.
Rzuciła mu wyzwanie.
— Tnij, jeśli chcesz! Ja się nie ruszę.
Podczas tego giestu, nieruchomie utkwił wzrok w delikatnej błękitnej nitce, na tej, tak jasnej skórze, że zdała się należeć do innego jakiegoś ciała, do ciała blondynki. I osobliwość ta pociągała go, kusiła zmysł jego estetyczny, podsuwając mu na myśl obraz tragicznej jakiejś piękności.
— To jest miejsce, gdzie cię zranić można — rzekł z uśmiechem. — Jest tu wskazówka niezawodna: Umrzesz z poprzecinanemi żyłami. Daj drugą rętę.
Zbliżył ku sobie obie jej dłonie i raz jeszcze zrobił taki ruch jakby je chciał przeciąć za jednym zamachem. Obraz dokładny występował w jego umyśle. Na progu marmurowym drzwi, pełnych cienia i oczekiwania, ukazuje się ta, która ma umrzeć, wyciągając obnażone ręce; z kończyn tych ramion przez nacięte żyły tryskają drżące dwie fontanny czerwone. A między temi czerwonemi strumieniami, twarz przybiera zwolna nadnaturalną bladość, oczodoły napełniają się jakąś nieskończoną tajemniczością, widmo niedającego się wypowiedzieć słowa rysuje się na wargach zamkniętych. Nagle strumień podwójny przestaje płynąć. Ciało bezkrwiste pada wstecz, jako masa bezwładna, w ciemność.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/532
Ta strona została przepisana.