Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/535

Ta strona została przepisana.

pujących się iskierek; i nagle z pośród tego deszczu, nowy wachlarz się tworzył, kompletny i wspaniały, by się rozsypać ponownie i ponownie znów ukształtować; wody dokoła odbijały ten obraz zmienny. Słychać było łoskot głuchy, niby dalekich gdzieś strzałów, przerywanych poważniejszemi odgłosami, po których następował wybuch bomb różnokolorowych wysoko na niebie. A za każdym wystrzałem, miasto, port, wielki bulwar, długą linią ciągnący się na wybrzeżu — wszystko to ukazywało się w coraz innem świetle, przeobrażone fantastycznie.
Wyprostowana u parapetu loggii, Hipolita podziwiała ten widok i witała najwspanialsze ognie okrzykami zachwytu. Od czasu do czasu, postać jej oblewał odblask niby łuny pożarnej.
„Podniecona jest, cokolwiek pijana, gotowa do wszelkich szaleństw — myślał Jerzy, patrząc na nią. — Mógłbym zaproponować jej przechadzkę, której kilkakrotnie okazała się ciekawą: przebiedz jeden z tunelów przy blasku pochodni. Zejdę na trabocco zabrać pochodnię. Ona zaczeka na mnie na początku mostka. Potem poprowadzę ją do tunelu znaną mi ścieżką. Wymiarkuję czas tak, by pociąg zaskoczył nas pod sklepieniem... Nieostrożność... nieszczęśliwy wypadek... “
Pomysł wydał mu się nadzwyczaj łatwym do urzeczywistnienia; przedstawił się on jego umysłowi z nadzwyczajną jasnością, jak gdyby począł się i wytworzył w głębi jego bezświadomo-