Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/539

Ta strona została przepisana.

będzie jeszcze zapach i dotknięcie tej skóry rozpalonej, że ulegnie raz jeszcze żądzy a potem, że dzień nowy wstanie i zejdzie na zwykłej bezczynności, na męczarni dwu wieczystych alternatyw...
Błysk światła uderzył jego oczy, przywołując do zjawisk świata zewnętrznego. Szeroka róża księżycowej jasności wznosiła się ponad miastem morskiem i tam na wybrzeżu oświecała, jak daleko oko zasięgło, szereg małych zatok, wykrojonych w półkole i sterczące skał szczyty. Przylądki More, Nicchiola, Trabocco, rafy poblizkie i dalekie, aż do szczytu Vaste, ukazały się na kilka sekund w niezmiernej światłości.
„Przedgórze* — poszepnął nagle Jerzemu głos jakiś tajemny, w chwili, kiedy wzrok jego spoczął na szczycie uwieńczonym karłowatemi, powykręcanemi drzewami oliwnemi.
Białawe światło zagasło. Gród daleki umilkł, rysując się jeszcze tylko w ciemnościach oświeconemi oknami domów. W ciszy, Jerzy posłyszał znowu wahadłowy ruch zegaru i rytmiczne uderzenia międlicy. Ale teraz był już panem swego niepokoju; czuł się daleko silniejszym i widział rzeczy jaśniej.
— Czy nie zechciałabyś przejść się trochę? — spytał Hipolitę głosem niemal zupełnie spokojnym. — Wyszlibyśmy na jakieś odkryte miejsce; położylibyśmy się w trawie i odetchnęli cokol-