Sprawiało im to niezmierną przyjemność wyobrażać sobie przyszłe upojenia. Mówili do siebie po cichu, udzielając sobie wzajemnie żaru krwi, zamieniając płomienne obietnice. Ale pod wpływem tej rozmowy o przyszłych rozkoszach, żądza ich obecna wzrastała, stawała się nieprzepartą. Umilkli; usta ich połączyły się; nie słyszeli już nic więcej nad gwałtowny szmer krwi warteryach. Pragnienie ślepe i gwałtowne ogarnęło ich oboje.
Nagle Jerzy rzucił się przed nią na kolana. Szepnął jej w ucho pytanie.
Ona w odpowiedzi upadła w jego objęcia...
Następnie wydało im się obojgu, że jakaś tajemnicza zasłona opadła z ich oczu, że mgła wewnętrzna rozproszyła się, że czar jakiś prysnął. Ogień zagasł na kominku wymarzonego pokoju; łoże zdawało się być lodowatem, cisza hotelu opustoszałego poczęła ciężyć. Hipolita oparła głowę o poręcz wagonu, poglądając w daleki monotonny krajobraz równiny, który niknął zwolna w cieniach.
Obok niej Jerzy zapadł napowrót w ponure myśli dawniejsze, ulegając zupełnie ich władzy. Dręczyła go straszliwa wizya, przed którą nie mógł się uchronić, bo ją widział oczyma duszy, temi oczyma bez powiek, których żadna wola zamknąć nie może.
— O czem myślisz? — spytała Hipolita niespokojna.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/59
Ta strona została przepisana.