Stary hotel Ludovica Togni, z długim swym korytarzem o sztukateryach malowanych na marmur z sienią o drzwiach zielonych, przyozdobioną w pamiątkowe tablice, sprawiał odrazu w rażenie spokoju. Całe umeblowanie miało pozór jakiejś staroświeckości nieobcej. Łóżka, krzesła, fotele, kanapy, komody, miały kształty zeszłowieczne, Sufity o bladych odcieniach, jasno żółte i koloru nieba, miały w pośrodku girlandę róż, albo inny jakiś symbol zwyczajowy: lirę, pochodnię, sajdak. Na obiciach papierowych i na dywanie barwy wyblakłej, kwiaty stały się niemal niewidoczne; firanki u okien białe i skromne, zawieszone były na drążkach, z których złocenie zeszło; lustra rococo, odbijając te staroświeckie obrazy w mgle przyćmionej, nadawały im ten pozór smutku, nierealności niemal, który czasami nadają swym brzegom odosobnione jeziora.
— Jakżem rada, że tu jestem! — zawołała Hipolita przejęta urokiem tego spokoju. — Chciałabym nigdy ztąd już nie odjeżdżać.
Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/62
Ta strona została przepisana.
V.