Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/67

Ta strona została przepisana.
VI.

Pewnego dnia kochankowie powrócili z nad jeziora Nemi, nieco zmęczeni. Zjedli śniadanie w willi Cesarini, pod wspaniałemi krzewami kwitnących kamelii. Sami, z tem wzruszeniem, którego doznaje ten, co podziwia sam jeden najtajemniejszą z tajnych rzeczy, podziwiali Zwierciadło Diany, tak samo zimne, tak samo nieprzeniknione dla oczu, jak błękit lodowca.
Jak zazwyczaj, zamówili herbatę. Hipolita, która szukała czegoś w kuferku, odwróciła się nagle do Jerzego pokazując mu paczkę papierów związanych wstążką.
— Patrzaj! to twoje listy... Nie opuszczają mnie nigdy.
Jerzy z widocznem zadowoleniem zawołał:
— Wszystkie? Zachowałaś je wszystkie?
— Tak, wszystkie. Mam je wszystkie aż do bilecików najmniejszych, do telegramów. Jedyny, którego mi braknie, to ta króciutka karteczka, którą rzuciłam w ogień, chcąc ją uchronić przed rękoma mego męża. Ale mam jeszcze spalone jej kawałki; można tam odczytać nawet słów kilka.