Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/74

Ta strona została przepisana.

cielem i tą panią, która im zwykle towarzyszy. Bez wszelkiego wątpienia odprowadzali cię na dworzec. Poczułem wówczas spazm bólu tak okropny, że musiałem wstać natychmiast i opuścić ogród. Obecność trojga tych osób, które rozmawiały i śmiały się jak codzień wieczorem, jak gdyby nic nie zmieniło się od wczoraj, doprowadzała mnie do rozpaczy. Ich obecność była dla mnie widzialnym i niezaprzeczonym dowodem, żeś ty wyjechała, wyjechała nieodwołalnie“.
Powrócił myślą do tej chwili, w której widział Hipolitę siedzącą przy stole, między mężem a jakimś kapitanem piechoty, naprzeciw owej pani o twarzy nic nieznaczącej. Nie znał żadnej z tych trzech osób; ale sprawiał mu przykrość każdy gest ich, każda ich poza, wszystko co było pospolitem w ich powierzchowności, i wyobraźnia jego przedstawiała mu niedorzeczność i banalność ich rozmowy, której jego elegancka, wytworna kochanka zdawała się przysłuchiwać z uwagą.
W innym znów liście, znalazł: „Nie ufam. Dzisiaj duszę mam pełną wrogiego dla ciebie usposobienia, jakiegoś głuchego względem ciebie gniewu“.
— Ten — wymówiła Hipolita — jest z czasów kiedy byłam w Rimini. Sierpień i wrzesień, jakież to burzliwe były miesiące! Czy przypominasz sobie, jakeś przybył wreszcie na, Don Juanie“?