Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/84

Ta strona została przepisana.
VII.

Wieczorem w wielki piątek powrócili do Rzymu.
Przed odjazdem, około piątej pili herbatę. Oboje byli milczący. Życie proste, które pędzili w tym hotelu, wydało im się w chwili, kiedy miało się jut dla nich skończyć, niezwykle pięknem i pożądanem. Zażyłość i ciągłe obcowanie wśród tago skromnego mieszkania, wydało im się bez porównania milszem i głębszem od życia w otaczeniu stolicy. Miejsca, wśród których przebyli chwile smutku i uczuć serdecznych, rozbłysły dla nich idealnym jakimś blaskiem. Zatem jedna jeszcze nowa cząstka ich miłości i ich istoty, zapadała w nicość, w przepaść czasu.
Jerzy ozwał się:
— I to więc przeszło!
Hipolita odparła:
— Jak ja zrobię teraz? Zdaje mi się, że nie będę mogła usnąć nigdzie indziej jak na twem sercu.
Popatrzyli sobie w oczy, wzajem udzielając sobie ogarniającego ich wzruszenia, poczuli jak fala łez ściskała ich za gardło. Umilkli; słuchali