Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/89

Ta strona została przepisana.

jakiemuś nieznanemu niebezpieczeństwu. Stary hotelista kłaniał się im u drzwi, mówiąc z żalem.
— A miałem na dziś wieczór takie śliczne skowronki.
Jerzy odpowiedział z lekkiem skrzywieniem ust:
— Powrócimy tu niezadługo! Powrócimy niezadługo!
Kiedy jechali do stacyi, słońce zapadało w morze, na skraju widnokręgu wsi łacińskiej, skąpane w mgłach czerwonawych. W Cecchina mrzył deszczyk. Skoro się rozstali, Rzym, w ten wieczór wielkopiątkowy, wydał im się miastem, w którem można tylko umierać.