Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/93

Ta strona została przepisana.

wdzięcznym matce za to, te ma odsłoniła wszystkie swe cierpienia; czuł, te wolałby nie wiedzieć, nie zajmować się niczem innem prócz tego, co dotyczyło jego miłości, nie mieć żadnych innych cierpień do znoszenia nad te, które wypływały z tej miłości!
Wszedł do swego pokoja i zamknął się. Księżyc majowy oświecał szyby balkonu. Pragnąc odetchnąć powietrzem nocnem, otworzył drzwi szklane, oparł się o parapet, wchłaniając chłód nocny. Spokój nieskończony panował tam niżej w dolinie; a Majella, spowita jeszcze w białe śniegi, zdała się rozprzestrzeniać lazur nieba prostotą uroczystą swych konturów. Guardiagrele, podobne do trzody owiec, zasypiało dokoła Santa Maria Maggiore. Jedyne okno oświecone w domu przeciwległym, tworzyło plamę żółtawego światła na tle nocy.
Zapomniał świeżej swej rany. Wobec piękności wspaniałej tej pogodnej nocy, jedna myśl tylko wyłącznie stanęła w jego umyśle: „Otóż noc jedna znowu, stracona dla szczęścia!...“
Począł nasłuchiwać. W pośród ciszy, dobiegło go wyraźnie tupanie konia w sąsiedniej stajni, potem brzęk zgłuszony dzwonków u zaprzęga. Oczy jego pobiegły ku oświeconemu oknu; w prostokącie światła, widział cienie ruchome, jakby tam wewnątrz poruszały się jakieś osoby. Nasłuchiwał wciąż. Zdało mu się, te ktoś zlekka