Strona:Gabryel d’Annunzio - Tryumf śmierci.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Weszła szybko, szybko bardzo, potem wróciła na próg z torebką, którą rozwinęła przy Jerzym, wysypując na dłoń okruchy cukru.
— Widzisz, to wszystko, co mi zostało!
— Jutro, jutro, ciotko... No, a teraz idź juk spać. Dobranoc!
I opuścił ją, wyczerpawszy jut wszelką cierpliwość, z sercem wzburzonem.
Powrócił napowrót na balkon.
Księżyc w pełni zwieszał się w pośrodku nieba. Majella nieruchoma i lodowata, podobna była do jednego z tych przedgórzy księżycowych, które teleskop zbliża do ziemi.
Guardiagrele zasypiało u stóp góry. Pomarańcze wonią duszącą napełniały powietrze.
— Hipolito! Hipolito!
W tej godzinie śmiertelnego udręczenia, cała dusza jego rwała się do kochanki, przyzywając jej na pomoc.
Nagle z okna oświetlonego rozległ się krzyk w tej ciszy nocy, krzyk kobiecy. Inne krzyki podniosły się za nim; potem zlały się wszystkie w jeden szloch nieprzerwany, który wzmagał się i słabnął niby rytm pieśni. Konanie skończyło się; duch ulatywał w noc pogodną i ponurą.