— Wreszcie idzie to stare bydlę — mówiła wdzięcznie Matylda Sztrumpf.
Drzwi się otwarły.
Zbyszko wcisnął się przemocą.
— Może się i młode bydlę na co przyda! — zaproponował.
Na pierwszego Matylda Sztrumpf nie zapłaciła czynszu, co więcej, gdy Dulska posłała z biletem stróża, ten zaraportował, że „pani“ powiedziała mu, że się już z młodszym panem ugodziła.
Dulska posłała ponownie stróża.
Kokotka, która właśnie konstruowała cały abażur z loków na głowie, posiadając swych własnych pięć włosów do tego, odpowiedziała krótko i w swym ojczystym języku:
— Schauen’s, dass Sie weiter kommen.
Dulska zdębiała.
Nie rozumiała nic. Felicyan wzruszał ramionami, Julia Siewiczowa miała influenzę, i Dulska za nic byłaby tam nie poszła. Zbyszko, na którego Dulska napadła, jęta szałem, wybuchnął nieprzyzwoitym śmiechem i odmówił wyjaśnień. Natomiast na domiar nieszczęścia nakazano z magistratu, aby tradycyonalne koszyki do śmieci, w których wicher tak cudownie rozwiewał brud i zarazki po ulicach miasta, zostały zastąpione przez jakoweś pudełka drewniane z pokrywkami.