niowiecko-galicyjskie, z okien i drzwi wylatywały na ganek, dziedziniec, pantofle, miednice, buty męskie, szklanki, ramki do fotografii, laski, rozmaite sprzęty. Lokatorowie wybiegali na ganki przerażeni, zdumieni, zgorszeni. Pewnego lipcowego ranka Matylda Sztrumpf „prywatyzująca“ wytrąciła za drzwi swego factotum, który wyleciał na ganek, jak z procy, i nagle i on rozwarł czeluście swej wymowy. Zdawało się, że dwa szatany, zamknięte w klatce, odprawiają jakieś nabożeństwa. Kokotka wypadła na ganek i jęła doskakiwać z pięściami do starca. Wszystko, co słownik podręczny dam z „Amerykanki“ posiada, wzbiło się pod niebiosy najwyższym diapazonem, na jaki zdobyć się może głos kobiecy.
Przerażeni mieszkańcy, nietylko kamienicy Dulskiej, lecz i sąsiednich domów, pobledli i niepewni stali w oknach i na gankach, niemi i cisi. Jakiś groźny szacunek dla tych dwojga, walczących pod słońcem i nazywających rzeczy po imieniu, steroryzował wszystko. Tylko jakaś starsza panna wysłała służącą do Dulskiej z żądaniem, aby położyła koniec tym awanturom. Dulska wydelegowała stróża i ten nieśmiało zażądał, ażeby Matylda Sztrumpf udała się z załatwianiem swych kwestyj spornych w głąb apartamentu.
— Was denn? — wrzasnęła kokotka.
— Bo proszę wielmożnej pani, pani gospodyni kazała powiedzieć, że to wstyd, bo to przecie stary człowiek, a pani tak nim poniewiera, że aż ludzie...
Lecz nie mógł skończyć, bo Matylda Sztrumpf przyskoczyła do niego z pięściami:
Strona:Gabryela Zapolska-Pani Dulska przed sądem.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.