Strona:Gabryela Zapolska-Pani Dulska przed sądem.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

— A pani gospodyni co się wtrąca! — wrzasnęła. — Niech pilnuje swego tłustego brzucha i swego strizzi synalka! Mnie wolno mit dem Mann treiben, was ich will. Es ist mein Vater!!!
Po tem tryumfalnem wyznaniu blada twarz Dulskiej ukryła się poza firankami, zdobiącemi drzwi kuchni. Jak szalona, pobiegła Dulska przez mieszkanie i natknąwszy się na rozwalonego na kanapie Zbyszka, przeklęła go silnie i solidnie do ósmego pokolenia.
Ale to nic nie pomogło. Zbyszko zadartych nóg nie opuścił, a kokotka dalej hulała po ganku, wypełniając na swój sposób czwarte przykazanie.

Wszystko to jednak nie było niczem w porównaniu z tem, co się dalej stało.
Oto kokotka sprowadziła do siebie dziecko.
Ową „dziecinę“, bawiącą na wsi.
Był to mały chłopak, mający około czterech lat, nędzny i chudy, odziany mimo upału w aksamitne ubranie.
Lecz gdy dziecko to pierwszy raz pokazało się na ganku, cała kamienica i przyległe domy po kraje Łyczakowa, zaszemrały, jak w ulu.
Oto — dziecko to było czarne.
Tak jest. Twarzyczka, rączki, nagie łydki, wysuwające się z pod czerwonych skarpetek, były czarne. Nie tą wspaniałą czarnością prawdziwych murzynów, ale ciemno-kawowe, dostatecznie jednak świadczące o egzotycz-