— Pani jest mężatką, panną, wdową? — zapytał sędzia kokotki.
— Jestem separowana.
— A pani? — zwrócił się do Dulskiej.
— Zamężna! — zagrzmiało tryumfalnie.
— Dzieci są?
— Syn i dwie córki. Syn w prokuratoryi skarbu. Ma jechać właśnie zagranicę! — dodała pośpiesznie, nie zważając, że wszyscy, zdumieni tem wyznaniem, patrzą na nią z uśmiechem.
Sprawa szła dość pospiesznie. Sędzia nie znosił much i upału. Przecinał ciągle upusty wymowy Dulskiej i wezwał świadków. Pierwsza zjawiła się orzechowa postać Zofii Oderwanek. Widząc, że woźny zapala dwa ogarki świec koło krucyfiksu, zaczęła się bać i trwożyć. Lecz Dulska pocieszała ją i krzepiła. Zofia Oderwanek przysięgła mdlejącym głosem, przyznała się do trzydziestu siedmiu lat i rozpoczęła zeznanie. Mówiła długo i szeroko o zuchwalstwie podsądnej i o tem, co Dulska i lokatorowie cierpieć musieli. O murzynku wtrąciła, rumieniąc się i jąkając. Dopomagała jej Dulska, mimo że sędzia gromił ją i wzywał do porządku.
— Ja nie mam rękawów, jak chorągwie, panie sędzio, okrytych koronkami. Ja nie zamiatam takiemi rękawami ganku! — wyrzuciła nagle ze siebie Dulska.
— Proszę powrócić do rzeczy! — zawołał sędzia. — Niech świadek opowie, jak się to stało z tą główną obrazą słowną, w której świadek był świadkiem.
Strona:Gabryela Zapolska-Pani Dulska przed sądem.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.