Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

szym balu... gospodyni znikła... gospodarz leci w step. Nie lubię...

lulu.

Dobrze zrobiłeś.

wituś.

Oto co jest urządzać jakieś przedpotopowe exhumacye... nawet kuzynka straciła humor.

tolo.

Niezauważyłem.

wituś, do Lulu.

Proszę się rozchmurzyć, bo mi strasznie kuzynki uśmiechu brak.

tolo, szablonowo.

Nam wszystkim... jesteś naszem słońcem.

Wituś wychudzi do ogrodu. — Lulu siada zamyślona z twarzą ukrytą w dłoniach.
tolo, staje przed nią.

Co ci się stało? czy masz migrenę?

lulu.

Nie... ale mam przeczucia i to gorsze.

tolo.

Ty i przeczucia? Nie znałem w tobie tej małomieszczańskiej wady.

lulu.

Czasem skazy w brylancie dopatrzeć trudno, skoro się nań bez uwagi spogląda.

tolo.

Już lepiej nie spoglądać uważnie i skaz nie widzieć.