Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.
tolo.

Ha! skoro koniecznie chcesz brać rzeczy z tej strony! Ale co ci się nagle stało? Mogę śmiało powiedzieć, że to pierwsza tego rodzaju scena, jaką mnie zaszczycasz. — A przecież flirtowałem w twych oczach, zdaje się, dość wyraźnie. Nigdy mi tego nie broniłaś. Przeciwnie — zachęcałaś!

lulu, z goryczą.

Tak... ale był to flirt, który miał granice.

tolo.

Skąd wiedzieć mogłaś?...

lulu.

Wiedziałam.

tolo.

To ciekawe.

lulu.

To już moja tajemnica.

Chwila milczenia.
tolo.

Jeżeli więc tamte flirty były ci obojętne...

lulu, z nagłym wybuchem.

Obojętne? Ejże! Należało tylko uważnie na mnie popatrzeć, a byłbyś się dowiedział, czy rzeczywiście te flirty twoje były mi tak obojętne. — Może ja jedna wiem, ile zdławionej miłości własnej, ile łez, ile godności mnie one kosztowały. Ale znałam cię dokładnie. Wiedziałam, że nowe, piękne twarzyczki mają na ciebie wpływ magiczny. A że zupełnie rezygnować nie chciałam, ofiarą mej miłości własnej okupywałam ułudę twej dla mnie