Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

instynktem, a nie kopie dołów pod swoimi krokami, to wtedy dobrze robi. Na koń i w step! A nie to porwę na siodło jak Tatar brankę i poniosę ze sobą. Jak Boga mego kocham! (Chwyta ją wpół i unosi trochę w powietrzu). No... niech mi to jaki markiz zrobi?

lulu.

Puść szaleńcze — pojadę.

wituś.

Słowo?

lulu.

Słowo.

wituś.

Ale nie wypudrowane tylko takie słoneczne.

lulu.

Słoneczne!

Wituś ją puszcza, ona wpada do swego pokoju, wybiega w żakieciku białym, pikowym, narzuconym na swą szarą suknię i w słomianym Windhorście.
lulu, jak w gorączce.

Jedziemy! — W step!

wituś.

W step!

Chwyta ją w pół i wypadają oboje do ogrodu.
zasłona.
koniec aktu drugiego.