Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.
lulu.

Naturalnie. Skoro ci ona właśnie ma rozjaśniać resztę życia.

tolo.

Cóż to znowu?

lulu.

Mówię stylem dopasowanym do owej damy, która zaiste jest duszą z etażerki według homelij o kobietach.

tolo.

Nie chodzi o styl lecz o sens słów.

lulu.

Sens jasny i prosty. — Ta młoda osoba jest twoją kochanką.

tolo.

Znowu?...

lulu, ciągnąc dalej.

I uparcie twoją kochanką — przeto ja nie mogę być nadal twoją wierną i kochającą żoną, to jest grać wobec ciebie rolę indyanina, strojącego swe bóstwo w drogocenne kamienie, w zamian za małe koncesyjki wątpliwej nawet wartości.

tolo.

Nie rozumiem.

lulu.

Ręczę, że gdybyś to przeczytał w jakich memoirach z końca XVIII wieku zrozumiałbyć dokładnie.

tolo.

Zmieniłaś się od rana.