Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.
lulu.

Tak. Zmieniłam się. Wniknęłam w siebie i zrozumiałam, że książka mego życia nie jest jeszcze zamknięta. Co więcej, być może, iż będę mogła przejść z roli uwielbiającego indyanina w rolę bóstwa, a koncesyjki zamienią się wtedy w ofiary, łaskawie przezemnie przyjęte.

tolo, kwaśno.

Przyznam ci się, że nie jestem do żartów usposobiony.

lulu.

Ja wcale nie żartuję. — Przegrałam ostatnią partyę. Przyznaję. Za wiele hazardowałam, a właściwie zawiodłam się na temperamencie moich partnerów. A zatem — całuję stół i... odchodzę.

tolo.

Jakto?

lulu.

Najprościej w świecie. Jadę do krewnych, a ciebie tu zostawiam. Nie chcę być trouble fetem dla ciebie, a przedmiotem ciekawej nienawiści dla twojej kochanki. Mogłabym jeszcze kiedy poniżyć się do takiej sceny, jaką ci zaczęłam urządzać dziś rano, a sam przyznasz, że...

tolo.

A! moja droga!... tę scenę daruję ci chętnie.

lulu.

Dziękuję! Ja sama mam po niej niesmak. Czułam, że było mi z nią nie do twarzy.

tolo.

Ale przeciwnie. Ręczę ci, że była bardzo delikatna.