Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/114

Ta strona została skorygowana.
lulu, chwilę patrzy na niego.

Uspokój się! proszę cię!

wituś.

Łatwo ci to powiedzieć.

lulu.

Tak byś musi! Serdecznie ci wdzięczna właśnie jestem za tę twoją obrazę majestatu, jakiej od ciebie doznałam. Tak, wdzięczna ci jestem! Ta twoja... zuchwałość wróciła mi chęć do życia, wiarę w siebie i w możliwość i dla mnie chwil szczęścia. — Od jakiegoś czasu nie dawano mi kwiatów i nikt mi... nie ubliżył. Ty — dałeś mi pęk kwiatów i uchybiłeś mi... Dziękuję!

wituś, spogląda w ogród.

O! proszę cię!

lulu.

Zrozum jednak, że — ja z tobą w step nie pojadę. Mam do tego swoje przyczyny. Jakie! nie badaj. Wierz mi jednak, że lepiej będzie dla nas obojga, jeżeli ja odjadę. Nie trzeba patrzeć na mnie tak złymi oczami. Wierz mi, że cały czar przygody miłosnej polega na jej wspomnieniu. — Chciałabym, ażebyś miał piękne wspomnienie dnia dzisiejszego.

wituś.

A niech go dyabli wezmą ten dzień dzisiejszy.

lulu,
chwileczkę zmieszana — uśmiecha się pobłażliwie.

Widzę, że już cię nic nie zmieni. Pocóż jednak tak gwałtownie? Możemy się jeszcze kiedyś zobaczyć.