się przyrzuci gangrena, umrze, a ja za to wszystko będę musiała jeszcze płacić.
— Przecież, proszę mamci doktorzy tylu ludzi leczą.
— Aha, właśnie, oni leczą. To nie oni, ale Pan Jezus taki miłosierny, że pomimo nich pozwala ludziom wyzdrowieć... Zresztą ja nie mam pieniędzy.
Mela skurczyła się i zacisnęła głowinę w ramiona.
— To, proszę mamci... może... może z mego... posagu — wykrztusiła.
Dulska aż odskoczyła.
— Twój posag? jaki? jaki? — krzyknęła. — A panienka już liczy na to, co będzie miała po mojej śmierci. Patrzcie ją!... Niby trusia, a ona już sobie posażki oblicza... Nic, nic nie będziesz miała, ani ty, ani Hesia, ani Zbyszko... Wszystko rozdam na klasztory, wystawię kościół, ufunduję kaplicę na rogatce łyczakowskiej z wiecznem światłem i tablicą. To zrobię, a wam, krukom, nic!...
Zadławiła się własną złością.
Po twarzyce Meli płynęły gorące łzy.
Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.