stawić niekorzystnie. Czuje bowiem, że w obecnej chwili panuje tutaj niepodzielnie duch przedstawienia się korzystnego. Ogarnia ją. I wychodzi, przeżuwając w duchu.
— Och!... gdybym mogła cię po karku!
Podedrzwiami znajduje myszkującą pokojówkę.
— Czego tu?
— Może coś panu doktorowi... wody, albo ręcznik...
— Wynoś się!
Dulską ogarnia teraz troska co do honoraryum.
— Więc jakie?... ile?...
Idzie do kąta, koło pieca. Z przepaści i tajemnic swej spódnicy dobywa portmonetkę. Myśli, przebiera, liczy. Decyduje się na sześć koron. Wydaje się jej dostateczne dla kogoś, kto przyszedł piechotą. Gdyby przyjechał — ale przyszedł. Idzie do przedpokoju i bacznie ogląda palto i kapelusz doktora. Zauważa, iż jest czyściutkie, ale nie nowe i firma drugorzędna.
— Phi!... biedota! — opiniuje, krzywiąc się fatalnie.
Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.