— Czy wiesz, coś narobił? — pyta, stając nad Felicyanem.
Ten — wyczerpany badaniem dyszy z ciężkością i patrzy na nią przygasłemi oczyma.
— Nogę sobie złamałeś, niedołęgo! nogę!... I co? i co teraz?...
Dulski ani drgnął.
Zdawało się, że to mówiono o kimś obcym. O jakimś obojętnym człowieku. Złamał nogę.
— I będziesz tak leżał całe lata, zawsze — pastwi się w dalszym ciągu Dulska — całe lata! bo nawet do biura chodzić nie będziesz... rozumiesz?
Dulski jest ciągle milczący. Tylko powoli tonie, zasuwa się w stos swych kołder.
I jakby zabrał ze sobą wyrok śmierci, i powoli ginął w beznadziejnej przepaści. I naokoło niego robi się ciemno, i myśli mu jakby umarły, stuliły skrzydła...
Już teraz nie słyszy, co mówi ta ona. Tamto jedno zdanie — »będziesz tak leżał zawsze« — przysłoniło mu wszystko.
Przeszedł taką chwilę. Ot tę, którą ma człowiek nieuleczalny, gdy zrozumie nagle, że jest
Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.