A jeszcze i to.
Jako towarzysz nieodpędzony — ból, który już nawet nie uszlachetnia, bo po nim nie przyjdą chwile jasnej błogości, wśród których, wyczerpawszy esencyę z poprzedniego smutku, dusza zakwita doskonalszym oddechem radości.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Powoli zapada całun, nawet nie poznaczony monogramami trupich czaszek i piszczeli.
Jednostajny, marny całun dni przedpogrzebowych.
Zapada i zatrzymał się tuż nad głową skazańca. Tyle pozostało wolnej przestrzeni, ile trzeba do oddechu.
Nic więcej.
Troszkę jeszcze powietrza z tego, z którego czerpią ludzie wolni, pędzący w życie bojko i chętnie, jak dzieci na łąkę, rozkwieconą wiosennie.
Ale tylko taki podmuch powietrza, wspomnienie. Nic ono samo, całą pełnią — ot... wypełniające egzystencyę szczodrze i łaskawie. I ten podmuch to jeszcze cięższy spra-