Nie ożenił się bowiem ani ze służącą, ani z szansonistką, ani z czemś podobnem takiem, jak można było po nim przypuszczać. Ale ożenił się solidnie, kołtuńsko, niespodziewanie dobrze i przyzwoicie. Zdręczony brakiem pieniędzy, kondyktem na pensyi, długami żydowskimi — przykuty tem samem do łona rodziny, co równało się dla niego »ciężkiemu więzieniu, obostrzonemu postem« — nie znalazł innego sposobu, jak wyszukać sobie pannę, która kupiłaby go sobie na własność za jaką kwotę pewnych pieniędzy. A że był sprytny, obrotny i wygadany, że miał w sobie ten wdzięk, który nabierają na siebie kawiarniane i tinglowe przyjemniaczki, więc znalazła się »córka wdowy«, panna rosła, nie ładna nie brzydka — z dobrym biustem, wyściskana w pasie, która zdała maturę, skończyła szkołę kucharską, grała Szopena, jakby drwa rąbała, i z fortepianu biegała ciągle do okna, przyglądając się, czy nie idzie jaki »zajmujący« osobnik. Czerwona jej matinka i kolorowy Szopen zwróciły uwagę Zbyszka. Początkowo wziął ją za coś z »operetki« — posłał jej oko, ona mu »sypnęła« drugie oko. Wieczo-
Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.