Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

częły napadać go silniej i z pewną ciągłością. Przytem duszność zwiększała się.
Rozpełzły się w nim zabójcze jady i przędły swoją nić w cichości.
W oddali, w kuchni czyniono przygotowania do obiadu i Dulska obojętnie odlewała trochę »smaku« z wygotowanych kości na kleik dla »pana« — a czyniła to z wielką furyą, urazą i akompaniamentem bezwiednym myśli — takiej z poza drzwi, z tych zamkniętych szczelnie i kryjących właściwą wartość i całą istotną Nagą Duszę (nie tę pajacowatą), ale tę rzeczywistą duszę ludzką.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

We czwartek nad wieczorem — oddech Felicyana stał się chrapliwy i taki, jakim oddychają ludzie, gotujący się do przestania tych obrzydliwych funkcyi, jakiemi są oddychania i ciągły, ciągły mus myślenia.
»Gdyby tak niepotrzebować oddychać i myśleć, choć na chwilkę« — myśli Felicyan.
Ale maszyna puszczona w ruch jeszcze funkcyonuje.
Więc — oddycha i myśli.
Zmaga się jednak ciężko — dobywa już