— Tędy wejdzie!... tędy!...
Gest jego był zdecydowany, głos ochrypły dziwny, jakby szedł z innych sfer.
Po Dulskiej przeszedł jakiś dreszcz. Nie zrozumiała go. Usiadła na łóżku. Mimo woli ściszyła głos.
— Kto ma wejść?
Lecz starzec powtarzał swoje.
— Tędy wejdzie!... tędy!...
Coś się stało w nastroju, jakaś zmiana. Coś, co pochwyciło Dulską w szpony i targnęło nią całą. Przycichła, skurczyła się. Osunęła się na brzeg łóżka i siedziała tak, jak jakaś masa gałganów i tłuszczu, wpatrzona niepewnemi oczkami w wyciągniętą suchą, starczą rękę — nawet nie drżącą — lecz pewną i stanowczą — i wsłuchana w szepleniące, z oddali bijące ku niej.
— Tędy wejdzie!... tędy!...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Gdy rozwidniało — Dulska nabrała rezonu. Tembardziej, że Felicyan przestał mówić, ręka mu opadła — dyszał tylko wciąż jednakowo. Lecz do tego można się przyzwyczaić.
Więc i Dulska się przyzwyczaiła.