Ta strona została uwierzytelniona.
iż »to katar ojcu spadł na piersi« — jak zapewniała ją w chwili odejścia z domu Dulska.
— Co panience? — pyta pokojówka.
— Z tacią jakoś źle...
— Et!... ma katar.
— Ale...
— Chodźmy...
Weszły obie i stanęły opodal łóżka. W jasnem świetle dziennem twarz Felicyana przybrała jakieś straszne, nieokreślone tony. Oczy miał zamknięte. I od czasu do czasu coś, jakby uśmiech, przesuwał mu się przez spieczone usta.
I gasł.
To było najstraszniejsze — ten uśmiech, który dobywał się z jakichś niewyczuwalnych głębin.
I gasł.
Dziewczyny stały nieruchome, strwożone, niepewne.
I nagle pokojówka szepnęła:
— Panienko, to wielmożny pan gospodarz umiera.
Mela pochwyciła ją za ręce.
— Kasiu! Kasiu!...