— To tak. Mój ojciec też tak zipał...
— Kasiu! Kasiu!...
Rozpętało się w niej i przybrało postać to, co w niej nurtowało od wieczora.
— Śmierć!... śmierć!...
I zaraz odruch naturalny.
Ratunku!
A więc — doktora.
Tylko, że mama, że...
Lecz o to mniejsza.
— Kasiu! zlituj się, leć po doktora!...
Pokojówka rada, i sama strwożona, biegnie. Przy drzwiach zatrzymuje się jednak.
— Panienko! a pani gospodyni...
Lecz w Meli pojawia się siła, bunt.
— Słuchaj mnie!... biegnij, sprowadź!...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
U łóżka Felicyana pochyla się znowu młody doktorek. Szedł właśnie na klinikę, gdy go sprowadzono.
— Ależ... co to?... — zwraca się ku Meli, to żartów niema, to sprawa bardzo seryo...
Dziewczynka milczy — oczy załzawione utkwiła w młodej, poważnej twarzyczce lekarza.