Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

dzić już nie można. Ale przecież — mocą nałogu, półświadomie — wyrzuca ze siebie.
— Durna!...
I tak samo lecąc koło komina — rzuca w stronę kucharki.
Niech kucharka odsunie patelnię i nie rzuca jeszcze sznycli.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Tak.
Oto dziwnie — promiennie — łagodnie, rzec można, utula się Felicyan do snu.
Tak zapadł, zasunął się w tę kołdrę ciemną i znikł w bieli poduszek. Nie oddycha już prawie, coś tam jeszcze się błąka — jakiś tik-tak delikatny, niewyczuwalny. I szczęki rozwarte — a na ustach wykwita uśmiech ulgi bezmiernej.
I uśmiech ten nie znika nawet, gdy nad łóżkiem pochyla się masa cielska Dulskiej — on już jest poza nią — ten Felicyan, on już przenikł ciężkie zasłony bytu — i nawet nie ma dla niej wzroku nienawiści, jakim z porządku rzeczy powinien był »pożegnać« ją — odchodząc. On nie może nawet skrystalizować się w szpetocie i złości, bo tam, gdzie on odcho-