nął jej ostatnie dwadzieścia koron, jakie posiadał w kieszeni. Lecz wrócił do domu w doskonałym humorze, pogwizdując nastrojowe: — »ach, te promienie! dziś to cierpienie!« — z »Jesiennych manewrów« — rozgłośnie i tryumfująco. Zaraz na progu oznajmił mamie Dulskiej, która, jak duch Banka, tułała się po nocy, poszukując, na kim jeszcze wyładować resztę temperamentu niezadowolonej a w wieku krytycznym będącej damy. Zgnębiwszy Melę swoją blizką śmiercią, podawszy się na ciche i tajone urągowisko Hesi, zakręcającej papiloty i owiniętej kołdrą, wymówiwszy miejsce obu sługom, płuczącym właśnie zawzięcie »kolory« w świetle niepewnej lampki, narzuciła się na Felicyana, śpiącego już na dziesiąty bok w swej przytulnej flanelowej koszuli. Lecz pergaminowy a blizki spensyonowania człowiek nie otworzył nawet oczów, tylko z rezygnacyą machnął ręką, jakby odganiając się od natrętnie brzęczącej muchy. Dulska, jak wicher, przeleciała salon i znalazła się nagle nos w nos ze Zbyszkiem. Uroczysta jednak mina »panicza« uderzyła ją. Czuła, że nastąpi coś ważnego. Zebrała się cała sama
Strona:Gabryela Zapolska - Śmierć Felicyana Dulskiego.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.